2019-09-25

Ogień podsycany przez tajemnicę: Céline Sciamma o swoim filmie "Portret kobiety w ogniu"

„Portret kobiety w ogniu” Céline Sciammy z miejsca podbił serca publiczności festiwalu w Cannes i uwiódł jurorów, którzy nagrodzili go za scenariusz. Subtelny, a przy tym ognisty melodramat francuskiej reżyserki to pochwała kobiecego spojrzenia i jego imponujący manifest.

Céline Sciamma to urodzona w 1978 roku francuska reżyserka i scenarzystka. Ukończyła prestiżową szkołę filmową La Fémis w Paryżu. Debiutowała w 2007 roku filmem „Lilie wodne”, który był prezentowany na 60. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes. Wielokrotnie nominowana do Cezarów, jest jednym z najważniejszych głosów feminizmu we Francji. Postulowała za propozycjami inicjatywy 50/50 przed 2020, traktującej o parytetach w branży filmowej. Jest autorką scenariusza nominowanego do Oscara filmu animowanego pt. „Nazywam się Cukinia”.

Céline Sciamma o „Portrecie kobiety w ogniu”:

Dotychczas tworzyłaś filmy osadzone we współczesności. Co sprawiło, że zdecydowałaś się nakręcić „Portret kobiety w ogniu”, którego akcja rozgrywa się w XVIII wieku?

Mimo kostiumu, tematyka filmu jest bardzo aktualna. Na początkowym etapie prac nie wiedziałam wiele o problemach z którymi zmagały się artystki w tamtym czasie. Słyszałam tylko o tych, które przeszły do historii: Elisabeth Vigée Le Brun, Artemisia Gentileschi czy Angelica Kauffman. Odkryłam, że mimo ubogich archiwaliów, obecność kobiet w świecie sztuki drugiej połowy XVIII wieku była większa, niż mi się wydawało. Istniało wiele malarek (ponad sto), które robiły kariery dzięki modzie na portrety. Krytyczki sztuki domagały się równego traktowania i forsowały obecność kobiecej sztuki na wystawach. Wiele z tych prac znajduje się obecnie w zbiorach największych muzeów na świecie. Jednocześnie nie uwzględnia się tych artystek na kartach historii. Gdy uświadomiłam sobie, jak duży jest to odsetek, ogarnęła mnie ekscytacja, ale też smutek – te kobiety pozostały anonimowe i zepchnięte na margines. Świat sztuki wykreślił je z książek, stały się niewidzialne i nic nieznaczące.

Jak podeszłaś do tego tematu z reżyserskiego punktu widzenia? Czy zwracałaś uwagę na wierne odtwarzanie faktów historycznych?

Film kostiumowy to bardzo czasochłonna produkcja. Eksperci, historycy, ogromny sztab kostiumowy i scenograficzny – to wszystko musi ze sobą współgrać. Jednak w rzeczywistości podchodzę do portretowania tematów historycznych w ten sam sposób jak do współczesnych. Gdy pozbywasz się anachronizmów, pozostaje tylko przedstawienie prawdy. Paradoksalnie, przy tym filmie miałam najmniej pracy na samym planie zdjęciowym. Kręciliśmy w zamku, który zatrzymał się w czasie – nikt nie mieszkał tam od dawna, wszystkie podłogi, kolory i sztukaterie były nienaruszone. Zanim weszliśmy na plan skupiałam się na przymiarkach kostiumów i akceptowaniu rekwizytów. Kostiumy były zresztą dla mnie nowym i ciekawym wyzwaniem. Byłam przekonana, że Marianna (Noémie Merlant) powinna mieć kieszenie w swojej sukni, chociażby dlatego, że były one wówczas zakazane dla kobiet. Szczęśliwie udało się w końcu przeforsować ten pomysł. Od początku wyzwaniem było to, aby sztywny kostium nie przysłonił intymności i uczucia między bohaterkami. Ich życie jest sterowane odgórnie, a mimo to starają się go doświadczać. Marianna i Heloiza to ciekawe świata, inteligentne kobiety z ogromną potrzebą miłości. Ich namiętności mogą być zakazane, ale nie przeszkodzi to ich wybuchowi. Gdy są same i nie obowiązują konwenanse, znikają również bariery, a ich ciało staje się wreszcie ich własnością.

Obsada „Portretu kobiety w ogniu” jest ważnym głosem w dyskusji o inkluzywności. Składa się bowiem z samych kobiet.

Rola Heloizy została napisana specjalnie dla Adèle Haenel. Myślałam o cechach jej charakteru, postać jest oparta na jej osobowości. Miała też dać jej coś więcej, wynieść na jeszcze wyższy poziom. Dzięki Heloizie, Adele dowiedziała się wielu nowych rzeczy o samej sobie. Nawet ja, dzięki niej, odkryłam siebie na nowo. Ta rola jest pełna emocji, a Adele włożyła w nią całe serce. Pracowałyśmy nad Heloizą bardzo długo, na planie zwracając nawet uwagę na modulację głosu. Nasza współpraca ostatecznie położyła kres pojęciu „muzy”. W naszym studio nie ma czegoś takiego jak „muza” – są tylko dwie osoby, które wzajemnie się inspirują i dają sobie kreatywną przestrzeń do współpracy.

Obok Adèle postanowiłaś obsadzić „nową twarz”.

Ale nie debiutantkę. Chciałam stworzyć duet, filmową parę, która również posiada dynamikę „świeżej” relacji – takiej, jaką miały Adèle i Noémie. Postać Marianny pojawia się właściwie w każdej scenie, więc zależało mi na kimś, kto udźwignie ten ciężar. Noémie Merlant jest zdeterminowana, odważna i empatyczna. Jest szalenie zdolną aktorką, idealnie zgrała się ze swoją bohaterką. Naprawdę dużo jej zawdzięczam.