Wrażliwiec w Hollywood – jak Mike Mills stworzył jeden z najczulszych filmów ostatnich lat? „C’mon C’mon” w kinach od 21 stycznia!
Już 21 stycznia do polskich kin wejdzie najnowsze dzieło Mike’a Millsa pt. „C’mon C’mon”. 10 września 2021 roku z okazji światowej premiery filmu na festiwalu Telluride reżyser udzielił wywiadu dla LA Times, a jego tłumaczenie znajdą Państwo poniżej.
Oryginalny tekst autorstwa Josha Rottenberga znajduje się tutaj.
TELLURIDE, Colo. - Scenarzysta i reżyser Mike Mills jest głęboko wrażliwą osobą, lub jak sam by powiedział - „wysoko wrażliwą, aż za bardzo”. W związku z tym, pomimo ekscytacji związanej z projekcją jego nowego filmu, światowa premiera „C’mon C’mon” na Telluride Film Festival okazała się dla niego dużym wyzwaniem.
Trochę przerażony przebywaniem w pobliżu tak wielu ludzi w środku pandemii, Mills stał na końcu sali kinowej, obserwując reakcje publiczności na jego delikatną i czułą historię. „C’mon C’mon” opowiada o dziennikarzu radiowym o imieniu Johnny (Joaquin Phoenix), który tworzy nieoczekiwaną więź emocjonalną ze swoim wyjątkowo dojrzałym jak na swój wiek siostrzeńcem Jesse’em (Woody Norman).
„Potrafię sobie wmówić, że wszystko jest nie tak” – stwierdza Mills dwa dni później przy kawie, opowiadając o wrażeniach po premierze. „Ciągle mi się wydawało, że widzę jakieś błędy lub że słyszę zakłócenia dźwięku. To było tak, jakbym był na mocnym haju, byłem tak niespokojny. Tak naprawdę nie wiesz, czy to, co stworzyłeś przemówi do ludzi, czy jednak wyjdzie tak, jakbyś mówił do nich w zupełnie innym języku. Ale publiczność się śmiała, a pod koniec seansu ludzie byli naprawdę wzruszeni. To było niesamowite uczucie. Wiedziałem wtedy, że udało mi się przekazać to, co miałem do powiedzenia.”
Mills nie miał się o co martwić. „C'mon C'mon", którego premierę studio A24 zaplanowało na listopad, okazał się jednym z najbardziej podziwianych filmów w selekcji Telluride, powszechnie uważanej w tamtym roku za mocne zestawienie. Już teraz wiele przewidywań oscarowych wskazuje na to, że ten intymny, czarno-biały film – który opowiada o blaskach i cieniach zmagań relacji rodzic-dziecko, ludzkiej potrzebie tworzenia więzi oraz trudnościach, z jakimi borykają się dzieci dorastające w świecie, który wydaje się wymykać nam spod kontroli – w sezonie nagród powalczy o więcej niż można się było spodziewać.
„Myślę, że ludzie są bardzo wdzięczni za historię, która dotyka tego, o co tak naprawdę chodzi w życiu" – mówi Gaby Hoffmann, która gra Viv, siostrę Johnny'ego i matkę Jessego. „Ludzie wychodzący z filmu szlochają. Wszyscy jesteśmy naprawdę bezbronni przez większość czasu, ale teraz ma na to wpływ tak wiele rzeczy, których nie jesteśmy w stanie kontrolować. Wszyscy potrzebujemy więzi, bycia zauważonym i zatroszczenia się o siebie nawzajem. Dla mnie ten film jest właśnie o konfrontacji z tymi potrzebami".
55-letni Mills ma łagodny, skromny sposób bycia, a rozmawiając z nim można odnieść wrażenie, że świat czasami go przerasta. Mills zrezygnował z mediów społecznościowych, usunął przeglądarkę, pocztę i praktycznie każdą inną aplikację ze swojego telefonu. („To bardzo drogi telefon z lobotomią", mówi sucho.) Stara się unikać wszelkich rozmów o nagrodach (nie jest to łatwe w miejscu takim jak Telluride), uznając to za „lekko toksyczne". Ale ta sama nadwrażliwość, która czasami sprawia, że Mills chce uciec od otaczającej go rzeczywistości, jest również jego największą siłą jako filmowca.
Po „Rodzince”, jego debiucie fabularnym z 2005 roku, kolejne dwa filmy Millsa – „Debiutanci" z 2010 roku i „Kobiety i XX wiek" z 2016 roku – czerpały inspiracje z jego osobistych przeżyć. Po śmierci matki ojciec Millsa po 45 latach ujawnił swoją homoseksualność. Filmy przedstawiały starania Millsa aby odpowiednio uchwycić tę skomplikowaną historię i przeżycia obojga rodziców.
Oba filmy zostały docenione przez krytyków za ich emocjonalną przenikliwość i autentyczność oraz okazały się hitami kina niezależnego. Christopher Plummer zdobył swojego jedynego Oscara właśnie za rolę w „Debiutantach", a Mills zdobył nominację za scenariusz oryginalny do filmu „Kobiety i XX wiek".
Mills pozostaje nieskończenie zafascynowany relacjami z naszymi bliskimi, od których paradoksalnie najbardziej się oddalamy. – Wielokrotnie korzystałem ze wsparcia terapeutów, zresztą jestem osobą, która z czystym sumieniem może powiedzieć: „uwielbiam terapię” – mówi Mills, który jest mężem reżyserki Mirandy July. „Wierzę w to, że to te najbliższe relacje decydują o tym, jak wygląda potem całe twoje życie. Relacje rodzinne w prawdziwym życiu są naprawdę zwariowane i skomplikowane niczym w „Grze o tron”.
„C'mon C'mon", podobnie jak poprzednie filmy Millsa, również czerpie z jego własnych doświadczeń, a konkretniej z relacji z jego głęboko dociekliwym, mądrym ponad swoje lata dzieckiem, Hopperem (którzy używają zaimków neutralnych płciowo - oni/ich).
W 2016 roku, po „Kobietach i XX wieku", Mills – który ma na swoim koncie również wiele wyreżyserowanych reklam i teledysków - rozglądał się za pomysłem na kolejny film, co nawet w najlepszych okolicznościach jest dla niego zwykle męczarnią. Pewnego dnia kąpał Hoppera i kiedy rozmawiali, nagle uderzyła go myśl: „Chcę zrobić o tym film" – Hopper mówili coś bardzo wnikliwego i pogłębiali moje rozumienie świata w sposób, który był naprawdę trudny i dziwny, a ja pomyślałem: „To jest to, ten nasz mały świat, o którym chcę opowiedzieć " – mówi Mills.
Opierając się na własnych doświadczeniach z Hopperem oraz obserwacjach innych rodziców, dzieci czy też szczególnie empatycznego i świadomego nauczyciela w przedszkolu Hoppera, Mills rozpoczął pracę nad scenariuszem. „Alicja w miastach" Wima Wendersa, film drogi z 1974 roku o bezdzietnym niemieckim dziennikarzu, który tworzy wyjątkową więź z 9-letnią dziewczynką pozostawioną pod jego opieką, posłużył mu za swoisty kamień milowy w procesie tworzenia. „Hopper mieli 6 lat, kiedy pisałem scenariusz, ale teraz mają już 9 lat" – mówi Mills. „W 2016 roku zagubiłem się w świecie Trumpa i poczułem się bardzo zdezorientowany. Oglądałem „Alicję w miastach" jako remedium na otaczającą mnie rzeczywistość. Wiedziałem, że chcę spróbować zrobić coś o byciu rodzicem, o tych wszystkich doświadczeniach i te dwie rzeczy nagle się połączyły.”
Zainspirowany „Alicją w miastach" i „Papierowym księżycem" Petera Bogdanovicha z 1973 roku, Mills wymyślił historię, w której bezdzietny dziennikarz w średnim wieku - podczas pracy nad radiowym projektem dokumentalnym składającym się z wywiadów z nastolatkami na temat przyszłości - musi zaopiekować się błyskotliwym i osobliwym siostrzeńcem, z którym nie miał wcześniej dużego kontaktu.
„Wiele pochodzi z moich bezpośrednich obserwacji" - mówi Mills o scenariuszu. „Naprawdę kocham moje dziecko i uwielbiam bycie tatą, spędzamy dużo czasu razem, jeździmy na wiele wspólnych wycieczek. Nie mogłem być jednak zbyt szczegółowy. Nie chciałem rzucać zbyt wiele cienia na życie Hoppera. Ale jest w filmie sporo rzeczy, które są zaczerpnięte z mojego życia, po prostu trochę je przekształciłem."
Mills od dawna chciał pracować z Phoenixem. Po wielomiesięcznym procesie, podczas którego obaj analizowali każdy aspekt scenariusza i emocjonalną podróż Johnny’ego, a następnie w trakcie kilkugodzinnych spotkań odgrywali cały film kawałek po kawałku (Mills wcielał się we wszystkie pozostałe role) - aktor zgodził się dołączyć do projektu.
„To była świetna współpraca i zabawa" – mówi Mills. „Joaquin po prostu sprawił, że wszystko co działo się na planie było mniej przewidywalne, a ja przestałem się co chwilę upewniać, czy na pewno dobrze wypadam. On posiada ogromną intuicję i jest bardzo wyczulony na drobne sygnały i gesty." Rola Johnny'ego w „C'mon C'mon" nie mogłaby być bardziej odmienna od nagrodzonej Oscarem roli Phoenixa w jego poprzednim filmie, mrocznym i niepokojącym „Jokerze" z 2019 roku. „To był naprawdę świadomy wybór", mówi Mills. „Joaquin jest mądry. Wiedział, że będzie to zwrot o 180 stopni i był zachwycony tą wizją.”
W roli Jesse'ego Mills obsadził Woody’ego Normana, Brytyjczyka, który całkowicie oczarował reżysera swoim nagraniem przesłanym w trakcie castingu. „Pod wieloma względami Woody był najbardziej dojrzałą osobą na planie" – mówi Mills. „Naprawdę lubił zagłębiać się w cięższe emocje. Większość dziecięcych aktorów była trochę zbyt wyszkolona, a Woody był po prostu niezwykle dobry w tym, by wczuć się w moment i zapomnieć o wszystkim, co było wokół."
Film jest również, jak mówi Mills, „odą do macierzyństwa". Wcielając się w rolę Viv – która niechętnie powierza Jesse’go opiece brata, podczas gdy ona próbuje pomóc swojemu choremu mężowi (Scoot McNairy) – Hoffmann była pod wrażeniem niesamowitej zdolności Millsa oddania tego, co dzieje się wewnątrz matczynego umysłu. „Sama jestem matką i kiedy przeczytałam scenariusz, było to dziwne przeżycie, miałam wrażenie że [Mike Mills] napisał sceny, których sama doświadczyłam i miałam je już w mojej głowie " - mówi Hoffmann. „Viv wydawała mi się bardzo znajoma i podobna do wielu kobiet, które znam. Jednak dzięki temu jak została narysowana przez Mike'a była jednocześnie całkowicie odrębną i wyrazistą postacią”.
Dla większości filmowców niewiele rzeczy jest tak trudnych, jak płynne przeplatanie komedii i dramatu; nawet słowo „dramedy” jest trudne i niezręczne do wypowiedzenia na głos. Jednak dla Millsa jest to jego strefa komfortu, a „C'mon C'mon" jest przepełnione scenami, w których emocjonalnie rozdzierający moment zostaje przerwany głupkowatym żartem, a beztroska chwila nagle zmienia się w melancholijną. „Tak właśnie widzę świat" - mówi Mills. „Zabawne i smutne momenty nie mają dla mnie wyraźnych granic. Może mam coś w rodzaju emocjonalnego ADD, ale nie chcę być ściśle w tylko jednej z tych przestrzeni. "
Mimo, że cieszy go odbiór i reakcje na „C'mon C'mon", Mills doskonale zdaje sobie sprawę, że małe czarno-białe filmy eksplorujące emocjonalne pobojowisko relacji rodzinnych nie są powszechnie uważane za kasowe hity. „Miałem szczęście, że miałem Joaquina" - mówi Mills. „Gdyby nie to, nie wiem, co by się stało".
Choć Mills mógłby się martwić o to, że kiedyś zniknie popyt na jego własny, bardzo osobisty, emocjonalnie zniuansowany styl filmowy, to jest to wszystko, co umie i chce robić. „Nie sądzę, że jestem niesamowitym scenarzystą, ale zdecydowanie jest to klucz do wszystkiego, co robię" - mówi. „Dla mnie tak właśnie wygląda tworzenie filmów.”
Jeśli chodzi o biznes, który podtrzymuje produkcję filmową, „Kto wie, co się stanie?" – mówi, wzruszając ramionami. „Jestem trochę jedną nogą w branży i nie sądzę, żeby moje odpowiedzi na ten temat były bardzo świadome lub interesujące.”
„Po skończonym filmie nigdy nie zakładam, że uda mi się to powtórzyć" - kontynuuje. „Czasami czuję: ‘OK, moje działania są przestarzałe - i to może być nieco radykalne’. To moja jedyna nadzieja na radykalizm. Czuję się, jakbym pisał subtelne powieści w świecie, który tak naprawdę zajmuje się czymś innym. A jeśli uda mi się zrobić jeszcze kilka filmów – może trzy kolejne? — wtedy miałbym wielkie szczęście".
„C'mon C'mon" w kinach od 21 stycznia!
Sprawdź, gdzie gramy: bilety.gutekfilm/cmoncmon